Czy potrzebujemy zarybiania?

Poniżej kilka refleksji dotyczących akcji zarybieniowych. Pochodzą one z komentarza jaki napisałem pod postem jednej z organizacji wędkarskich, informującym o przeprowadzonym zarybianiu lipieniem Warty i Wiercicy. Temat zarybiania postaram się jeszcze poruszyć niebawem i bardziej rozwinąć, również w ogólniejszym kontekście.

Zarybiania, są prawdopodobnie w dużej mierze działaniami bezsensownymi, a niekiedy i szkodliwymi. Zacznę od samego lipienia. Jest to gatunek, który u nas ma bardzo ograniczony zasięg naturalny, przynajmniej na tyle ile wiemy o sytuacji sprzed rozprzestrzeniania tej ryby poprzez zarybienia. Zasięg ten nie obejmował w znanej nam historii, na pewno ani Warty ani Wiercicy. Co oznacza, że zarybianie jest związane z wprowadzeniem do tych wód gatunku praktycznie obcego. Podobnie zresztą jak miało to miejsce w wielu innych wodach. Co więcej, ze względu na brak znaczenia gospodarczego tej ryby (nie odławia się jej przemysłowo), motywacja czysto sportowa jest raczej wątpliwa etycznie. Zarybia się tylko po to, żeby dość wąska grupa wędkarzy miała satysfakcję z łowienia. Można co prawda powiedzieć, że dzięki sztucznemu rozlokowaniu populacji lipienia w Polsce, mamy całkiem stabilne zasoby tej ryby. Problem w tym, że takie działanie odwraca uwagę, od ochrony miejsc gdzie dany gatunek występuje naturalnie, a więc też od ochrony prcesów przyrodniczych. Co więcej, zarybianie (nie tylko lipieniem) daje wyraźny sygnał niektórym decydentom “nie musimy się martwić o ryby, bo przecież nadrobimy zarybianiem”. Zarybianie ma sens (poza wodami ściśle hodowlanymi) jedynie gdy chcemy odtworzyć populacje danego gatunku w miejscu gdzie wymarł (restytucja i reintrodukcja). Aby takie działania były uzasadnione biologicznie musi być spełnionych kilka warunków, min.

1) gatunek w danym miejscu wymarł i nie ma możliwości naturalnej kolonizacji,

2) ustąpiły zagrożenia, które spowodowały wymarcie gatunku,

3) wprowadza się osobniki z najbliższej genetycznie (i najczęściej przestrzennie) populacji.

Są to podstawowe warunki odbudowy populacji, o których uczy się z podręczników ochrony przyrody na studiach. Nie można o nich zapominać. Zatem, w przypadku lipienia należy dbać przede wszystkim o ochronę jego stanowisk w miejscach naturalnego występowania populacji. Podobnie jest z innymi gatunkami ryb. Ponadto, wprowadza się organizm, który jest obcy danemu lokalnemu ekosystemowi i potencjalnie może mieć na niego negatywny wpływ. Organizacje wędkarskie, kluby, stowarzyszenia, PZW, czy wędkarskie media w pierwszej kolejność powinny tworzyć silne lobby (a jest nas sporo) wpływające na utrzymanie naturalnych walorów siedlisk wodnych, a także ich renaturyzacji. Niestety, użytkownicy rybaccy zbytnio przyzwyczaili się do traktowania naturalnych wodnych ekosystemów, niekiedy unikatowych, jako ośrodków hodowlanych. Nie chciałbym podważać ogólnie idei zarybień, ale gdy czytam posty i artykuły rozmaitych organizacji wędkarskich gdzie chwalą się zarybianiem, a trudno znaleźć informacje, że udało się uratować choćby jeden odcinek rzeki przed bezsensowną melioracją to robi się przykro. Warto zaznaczyć, że i zarybienia nie będą się sprawdzały na dłuższą metę jeżeli nie zadbamy o siedliska. Zresztą sam fakt, że prowadzi się wielokrotnie zarybienia danym gatunkiem w tym samym miejscu (np. co kilka lat) świadczy o dwóch rzeczach:

1) populacja nie daje rady, skoro trzeba ją wspomagać,

2) populacja jest przełowiona.

Te dwa punkty skłaniają do refleksji, jakie są przyczyny słabego stanu populacji. Jeżeli jest to przełowienie to może warto zakazać łowienia (nie tylko “no kill”), a jeżeli siedlisko jest słabe to należy dołożyć wszelkich starań aby zniwelować skutki degradacji. Warto też zaznaczyć, że w niektórych siedliskach populacje są z natury małe. Wspomaganie zarybieniami nie ma tam sensu i wpływa na naturalne układy w lokalnym ekosystemie, gdy nawet na krótko pojawi się zbyt dużo ryb, albo ryby w klasie wiekowej, której jest mało, albo nie ma wcale z naturalnych przyczyn w danym miejscu. Samo wędkarstwo nie jest wartością nadrzędną. Lipień nie musi pływać w każdym potoku w Polsce, nie każdy wędkarz musi mieć okazje złowić lipienia. Co więcej, nie w każdej wodzie muszą być ryby dające się łowić.

4 Comments

  1. Janek says:

    To wszystko jest prawda, ale w Polsce aby uzyskać dzierżawę (wedkarską) należy stanąć do przetargu i zadeklarować ilość i asortyment corocznych zarybień. Efektem takiej niedożeczności jest sytuacja że przetarg wygrywa instytucja deklarująca wysoką wartość wpuszczanych rybek a nie dbajaca o polepszanie warunków życia i rozrodu naturalnych populacji. U nas takie działania proekologiczne są po prostu nieistotne dla roztrzygania przetargów. Nie wiem ile jeszcze wody w Wiśle musi popłynać żeby odwrócić ten idiotyzm.

    Like

  2. daka says:

    “Samo wędkarstwo nie jest wartością nadrzędną. Lipień nie musi pływać w każdym potoku w Polsce, nie każdy wędkarz musi mieć okazje złowić lipienia. Co więcej, nie w każdej wodzie muszą być ryby dające się łowić.”

    A KTO tak twierdzi i co na to wedkarze ?

    Like

    1. maciejbonk says:

      Mam nadzieję, że nikt tak nie twierdzi, ale działania wędkarzy polegające na zarybianiu gatunkami, które nie powinny się w danej wodzie znajdować i nie mają znaczenia gospodarczego takim podejściu świadczy.

      Like

  3. Wiktor Juszczyk says:

    Gratuluję serdecznie niniejszego tekstu. Jest on najrozsądniejszym jakim zdarzyło mi się czytać w tzw branży. Paradoksalnie miłość do przyrody skierowała mnie z wędka nad wodę i dziś ta sama miłość coraz częściej karze mi wędkarstwa zaniechac:)

    Like

Leave a Comment