Featured

SZUKAMY RAKÓW!

Od ostatniej większej inwentaryzacji raków minęło ponad pół wieku. Od tego czasu znacznie zmieniła się sytuacja występujących w Polsce raków, głównie ich rozmieszczenie. Jedyny rodzimy gatunek – rak szlachetny niemal zaniknął. Z drugiej strony obce inwazyjne gatunki raków znacznie zwiększyły swój zasięg. Zachęcam wszystkich do wzięcia udziału w akcji którą organizuję wraz z Instytutem Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk i Towarzystwem Badań i Ochrony Przyrody. Sprawa jest prosta.

More

Kilka słów w sprawie bobrów

Co jakiś czas słyszy się, że bóbr jest gatunkiem konfliktowym, a efekty jego dość szybkiego rozprzestrzenienia się w Polsce są uciążliwe dla niektórych form gospodarki, a także dla budżetu państwa, bo to ostatnie zobowiązane jest do wypłacania odszkodowań za straty wyrządzone przez te gryzonie. Nie ma co ukrywać, lokalnie bóbr może dać się we znaki, a to wycinając sad, a to zalewając teren, na którym ktoś ma posiadłość lub uprawia ziemię, rozkopując groble itp. Co jakiś czas można też w mediach usłyszeć kwoty strat lub odszkodowań wypłacanych każdego roku przez państwo.

W takim kontekście nie trudno stworzyć narrację definiującą bobra jako szkodnika, którego liczebność i rozmieszczenie powinno być kontrolowane. Sprawa nie jest jednak prosta i mimo pewnej uciążliwości bobrowego sąsiedztwa należy się zastanowić nad kilkoma sprawami. Po pierwsze, skąd wynika obecny konflikt bóbr-człowiek, a po drugie czy straty powodowane przez ten gatunek faktycznie są dużym obciążeniem dla budżetu, na tyle dużym aby uzasadniać kontrolę liczebności bobrów w chwili obecnej? Z tego drugiego wynika też pytanie, czy korzyści z obecności bobrów w skali kraju nie kompensują poniesionych wydatków.

Konflikt między ludźmi i bobrami może mieć charakter socjologiczny. Zasadniczo po II Wojnie Światowej bóbr zniknął z większości terytorium Polski. Pokolenie, dla którego w historycznych czasach obcowanie z bobrem nie było rzadkością zasadniczo wymarło, a kolejne pokolenia przez dekady prawie nie miały z bobrami styczności. Bóbr jawi się więc jako coś nowego, jak przybysz, który kolonizuje niezajęte wcześniej tereny. Niezajęte z naszej perspektywy czasowej. Socjologiczne podejście może wiele wyjaśniać, ale nie powinno być powodem do uznania bobra za nowość, a jego obecność za stan który należy za wszelką cenę niwelować. Nawet jeżeli ewolucyjnie mamy zaszyty w mózgach lęk przed nowościami.

Kolejna sprawa, to fakt, że bóbr powrócił ale w czasie, gdy w stosunku do jego historycznego występowania ubyło siedlisk. Spotkałem się kiedyś z szacunkami, że polskie rzeki na skutek kanalizacji skrócono o ok. 1/3 (nie jestem w stanie tego łatwo zweryfikować, ale wydaje się to możliwe, gdy tylko porówna się na losowych rzekach długości obecne w stosunku do długości wynikających z odciętych, jeszcze istniejących zakoli lub śladów po nich). Do tego, w niektórych miejscach wszelka gospodarka, łącznie z zabudową zbliżyła się do rzek. Na skutek regulacji rzek, ale też pozornej ochrony przeciwpowodziowej weszliśmy kilka dekad temu (i nadal wchodzimy) na terenie ryzykowne, zarówno ze względu na powódź jak i potencjalne interakcje z wszelkimi organizmami związanymi z wodą od komara po bobra. Przy obecnej zmniejszającej się pojemności siedlisk i penetracji terenu (tej wynikającej z umiejscawiania infrastruktury i gospodarki zbyt blisko wody) nie unikniemy konfliktów.

Czy jednak sposobem na łagodzenie konfliktu jest ograniczenie liczebności bobrów? Nie do końca. Po pierwsze nie wiadomo na jakim poziomie ustanowić taką liczebność. Po drugie, zmniejszenie liczebności w ogóle nie musi spowodować, że bobrów ubędzie akurat tam, gdzie jest nam najmniej z nimi po drodze. Po trzecie, trzeba pamiętać, że miejsca konfliktowe w kontekście bobrów są w dużej mierze zbieżne z miejscami, gdzie wszelka działalność niesie ze sobą ryzyko strat w wyniku powodzi i podtopień (nawet bez udziału bobrów).

Zaryzykuję to stwierdzenie, że dopóki w Polsce nie powstanie strategia wycofywania się z gospodarką z terenów zalewowych jedynym skutecznym sposobem łagodzenia nastrojów antybobrowych będą odszkodowania. Bóbr jest jakby nie było własnością skarbu państwa i jako taki w logiczny sposób sam w sobie stanowi wartość (to argument dla tych, dla których bioróżnorodność sama w sobie nie jest wartością) i tę wartość podobnie jak niektóre nierentowne zabytki lub miejskie pływalnie należy utrzymywać. Po drugie, wartość działalności bobrów da się wycenić, nie tylko szkody jakie powodują, ale też korzyści, które dzięki ich obecność odnosi człowiek. To podejście nazywa się usługami ekosystemowymi (US). US, to wartość, którą można (choć niekoniecznie) przeliczyć na pieniądze. US nie są bezpośrednim przełożeniem zasobu na pieniądze (np. nie chodzi tu potencjalną wartość mięsa bobrów na rynku), ale mówią o korzyściach, które czerpiemy pośrednio z działalności danego organizmu lub większego układu przyrodniczego. Dobrym przykładem są zapylacze – US nie mówią o wartości miodu, ale o korzyściach wynikających z tego, że użytkowe rośliny są zapylane, inny przykład to las – US nie mierzy się tu kubikami drewna, ale np. tym, że jako tereny rekreacyjne mogą sprzyjać mniejszej ilości różnych schorzeń odciążając system opieki zdrowotnej, o samym zdrowiu nie wspominając.

Jakie są usługi ekosystemowe związane z bobrami? Należą do nich oczywiście retencjowanie wody, i to takie najcenniejsze bo rozproszone w krajobrazie, a więc bardziej dostępne dla organizmów na sporej przestrzeni (w przeciwieństwie do bardzo punktowych, choć niekiedy dużych zbiorników zaporowych). Osobiście nie widzę przeszkód, żeby rolnicy mogli nawadniać swoje pola wodą ze sta1)ów bobrowych. W zależności od kontekstu może być opłacalne pozwolenie na zalanie kilku arów pola gdy jeśli wody starczy na hektar. Inną korzyścią jest ograniczony spływ biogenów w dół cieków. Warto o tym pomyśleć, gdy znów zakwit sinic zepsuje nam wypoczynek nad Bałtykiem (a to i tak najmniej poważna konsekwencja przeżyźnienia wód). Bobry pozytywnie wpływają też na hydromorfologię cieków – za darmo wykonują projekty ranaturyzacyjne. Różne aspekty bobrzej obecności oceniono np. w pracy o usługach ekosystemowych bobrów. Wprawdzie uwzględniono tam też korzyści wynikające z polowań (polowań jako takich, nie z mięsa), co według mnie jest kontrowersyjne, ale i bez tego temat US w kontekście bobrów wydaje się być obiecujący. Zapewne wartości konkretnych usług i ich sumy mogą być lokalnie różne. Tym bardziej jednak nie wolno podejmować pochopnie decyzji o ograniczaniu liczebności bobrów. Warto też zachować dystans do danych, którymi posługują się zwolennicy ograniczania liczebności bobrów np. wysokich kwot odszkodowań. W istocie, mogą one na zwykłym zjadaczu chleba robić duże wrażenie. Np. w 2021 odszkodowania za bobry w skali kraju wyniosły ok. 30mln zł. Tylko czy to tak naprawdę dużo, skoro porównywalne kwoty wydawane są na projekty związane z przywracaniem uwodnienia wcześniej zdrenowanych terenów? Sam jeden projekt renaturyzacji podmokłych terenów w małym kawałku Doliny Nidy kosztuje ponad 23mln zł (nie mam jasności jaka kwota z tej puli została wydana bezpośrednio na uwodnienie terenu bo projekt jest rozległy, ale zapewne dużo bo to najważniejsza część przedsięwzięcia). Inna sprawa, że zdarzało się instytucjom mającym „Państwowe” w nazwie wydawać na cele z definicji bzdurne wydać nawet większe kwoty  – słynny projekt Lasów Państwowych z bannerami w lasach wynosił podobno 35mln zł. Wydaje się, że stać nas na utrzymanie bobra kosztem podatnika. Tym bardziej, że korzyści z jego obecności, nawet jeżeli dokuczliwe dla części z nas, mogą znacznie przewyższać straty w skali całego kraju lub regionów. Trzeba tylko nie poddawać się nastrojom, a na spokojnie policzyć co się opłaca. Do tego czasu, jakiekolwiek, nawet wielomilionowe kwoty, są wartościami rzucanymi bez kontekstu i niemającymi żadnej wartości w rzeczowej dyskusji nad strategią gospodarowania danym gatunkiem. W tym przypadku bobrem, którego obecność i działalność może nam się w ogólnym rozrachunku opłacać.

Patroni

Małe rzeki wspierają następujące osoby: Karol Chrząszcz, Filip Springer, Sławek Wodzyński.

Jeżeli chcesz wesprzeć moją dydatkyczną działalność niewielkimi datkami, wejdź na Patronite

Dlaczego ostatni przykład Stradomki jest ważny dla ochrony wód (i nie tylko wód)?

Jak informowała Koalicja Ratujmy Rzeki, wtórnie też Małe rzeki, w dorzeczu Stradomki (Tarnawka, Stradomka i Potok Sanecki), mają obecnie miejsce prace związane z ochroną przeciwpowodziową.

Niezależnie od NGOsów biorących udział w próbie powstrzymania inwestora i wykonawcy przed zniszczeniami przyrodniczymi uczestniczyłem w poinformowaniu RZGW, RDOŚ i GDOŚ o skutkach prowadzonych prac.

W piśmie jakie dostałem w odpowiedzi od RZGW znalazło się zdanie wytrych, że prowadzą oni niezbędne działania przeciwpowodziowe…

I jest to prawda! Przynajmniej co do części podjętych i planowanych przedsięwzięć, nie ma wątpliwości, że są niezbędne bo np. bezpośrednio zagrażają najbliższej drodze (patrz zdjęcie). Problem w tym, że sposób przeprowadzenia tych prac budzi wątpliwości. Jedne z nich są czysto techniczne – czy zakres prac i zastosowane metody są niezbędne – np. w ok. Wieruszyc zagrożony jest kawałek drogi, natomiast większa część zmian w brzegu i korycie sięga w dół rzeki na odcinku prostopadłym do drogi. Z tym wiąże się też pytanie o konieczność podejmowania działań destrukcyjnych w korycie rzeki (ewidentne w przypadku Tarnawki w Boczowie). Istnieje szereg sposobów zabezpieczenia obiektów przy korycie przed erozją i zalewaniem, niekoniecznie związanych z nagłym przesunięciem koryta koparką (można zastosować deflektory, które odsuną nurt od drogi, a z czasem i koryto, dając żyjącym w wodzie organizmom czas na dostosowanie się do zmian). Nie chcę brnąć w szczegóły techniczne, bo to kwestia specjalistyczna i mimo zorientowania się w temacie i mógłbym za bardzo zabrnąć w spekulacje.

Poważnym problemem, który stoi u źródła problemów (m.in. tego, że stosowane są metody, które z dużym prawdopodobieństwem można zastąpić mniej inwazyjnymi) jest zlekceważenie tematu występujących w dorzeczu chronionych gatunków ryb, małży i raka szlachetnego nie tylko przez RZGW, ale też RDOŚ. Zgodnie z pismem jakie dostałem (mogę udostępnić korespondencję z RZGW na życzenie) prace zostały uzgodnione z RDOŚ, ale uzgodnienie polegało jedynie na zgłoszeniu prac, a RZGW nie zostało zmuszone do przeprowadzenia ekspertyz środowiskowych jaki wpływ na chronione gatunki będą miały konkretne rozwiązania i co zrobić, żeby ewentualne straty przyrodnicze zniwelować. Stało się to pomimo, że w dorzeczu Stradomki względnie dobrze rozpoznano rozmieszczenie chronionego gatunku – skójki gruboskorupowej, a wyniki opublikowano już w 2016r (link do publikacji), jeszcze wcześniej bo w 2014 ukazała się publikacja dotycząca występowania raka szlachetnego w Stradomce (link). Kilka lat temu prowadzono też w Stradomce monitoring ryb w ramach monitoringu GIOŚ, na stanowisku gdzie występują chronione ryby (m.in. koza bałtycka). Niemal dokładnie trzy lata temu, w ramach monitoringu GIOŚ w Stradomce prowadzono monitoring raka szlachetnego. Jakby tego było mało, jesienią 2017 przekazałem do RDOŚ w Krakowie informacje o występowaniu skójki gruboskorupowej na nieznanym dotąd stanowisku w Tarnawce. Wniosek jest taki, że dwie najważniejsze instytucje w regionie odpowiedzialne za ochronę wód nie tylko nie zorientowały się dostępnej bez żadnych ograniczeń literaturze, ale też zignorowały dane monitoringowe, do których przynajmniej RDOŚ ma pełny dostęp (i to zdaje się, że z pominięciem procedury wnioskowania o te dane). Brzmi słabo, ale może jeszcze być ewidentnym postąpieniem przeciw prawu (z pewnością przeciwko dobrym praktykom), choć trudno mi to ocenić. Pracownicy RZGW i RDOŚ choć wypada, nie są być może zobowiązani do znajomości literatury faunistycznej regionu. Ale dane GIOŚ i wysłane do nich osobiście informacje powinny mieć wpływ na przebieg nadzoru prawnego nad inwestycjami. A w przypadku obecnych robót na Stradomce i dopływach powinny wyglądać tak, że RDOŚ po otrzymaniu informacji od inwestora i/lub wykonawcy powinien wydać decyzję albo negatywną, albo owarowaną licznymi warunkami prowadzenia prac, co powinno być poprzedzone rzetelną ekspertyzą w terenie oraz wykorzystaniem danych z innych źródeł, jeśli istnieją (a istnieją). Czy jest na to przepis prawny? Tak. Zgodnie z art. 6 ust. 2 ustawy z dnia 27 kwietnia 2001 r. Prawo ochrony środowiska (Dz. U. z 2020 r., poz. 1219, z późń. zm., czyli krótko mówiąc zasadą przezorności, należało podjąć wszelkie możliwe działania żeby zapobiec niszczeniu siedlisk i osobników chronionych gatunków. Takie działania powinny zostać podjęte już na etapie, gdy RDOŚ dostał informacje o planowanych działań w rzekach, w których co do zasady należy się spodziewać chronionych gatunków, ale też w rzekach, co do których dość łatwo było znaleźć informacje, że działania zapobiegawcze są ewidentnie potrzebne. Efektem tego jest prowadzenie prac w siedliskach gatunków chronionych, nie wykazywanych dotychczas, ale leżących bardzo blisko (czasem ok. 300m) od znanych stanowisk.

Prace w dorzeczu Stradomki mogły być przeprowadzone zgodnie z zasadami sztuki i tak aby ingerencja w środowisko była jak najmniejsza, z dokładnym określeniem, co i jak należy robić aby strat uniknąć.

Zgodnie ze wspomnianym wyżej pismem od RZGW, organ ten poinformował mnie, że dopiero złożył wniosek o wydanie zgody przez RDOŚ na odstępstwa od zakazów dotyczących chronionych gatunków, czyli przyznał tym samym, że takie zezwolenia są potrzebne, ale przed rozpoczęciem robót ich nie miał. Dlatego ten przykład jest tak ważny. Rodzi on pytanie, ile inwestycji wszelkiego rodzaju jest w Polsce wykonywanych bez żadnej kontroli i z pominięciem standardów obowiązujących w ochronie przyrody

Małe rzeki są na Patronite. Jeżeli chcesz mnie wspomóc darowizną wejdź na Patronite

Dlaczego rzuciłem wędkarstwo?

Właściwie mógłbym na to pytanie odpowiedzieć najkrócej i najszczerzej jak się da, że zwyczajnie, z braku czasu. Od kilku lat nie łowiłem ryb, poza wypadem z dzieckiem na pozaobwodowy zbiornik odławiać sumiki amerykańskie i obce złote karasie. Jednak im więcej czasu mija od ostatniego zaangażowanego wypadu z wędką, tym bardziej zniechęca mnie myśl o powrocie do tego hobby.

Powodów, dla których według mnie nie ma się co pchać z kijem nad wodę jest kilka. Pierwszy to niechęć do napędzania wędkarskiego biznesu, infrastruktury i często szkodliwych zwyczajów. Płacąc składki do PZW czy dowolnego towarzystwa wędkarskiego wspierałbym m.in. zagospodarowanie wód, które w wielu wypadkach sprowadza się do pokazowych wręcz zarybień. Zarybienia te nie zawsze są zgodne ze sztuką np. zarybianie gatunkami nierodzimymi dla danego dorzecza (np. zarybianie lipieniem Wiercicy), zarybianie małych i średnich zbiorników powyrobiskowych karpiem i amurem, które skutecznie zwiększają negatywne efekty eutrofizacji wód. Wędkarze przekształcają też wody na inne sposoby, np. ładując do wody tony zanęty, przyspieszając eutrofizację wód ale też ingerując w łańcuchy troficzne danych miejsc (tak, są na to dowody naukowe). Dalej, uważam, że zdobywanie mięsa w sposób, który powoduje, że nakłady energetyczne (ale też finansowe), są niewspółmierne do korzyści jest zwyczajnie nieetyczne. Wyprawy wędkarskie kosztują produkcję sprzętu, zanęt, przynęt a te odleglejsze mają spory ślad węglowy związany z paliwem zużytym na wyprawę (im dalej tym gorzej). Tak, oczywiście jest i no kill. Ale to już w ogóle łowienie tylko dla łowienia, dla samej przyjemności, a według mnie zawsze trzeba pytać o granicę, gdzie moja przyjemność przestaje być obojętna dla środowiska. Do tego wszystkiego dochodzą kilometry żyłek i setki haczyków lądujących na setki lat w wodzie i stanowiących zagrożenie dla wodnej i wodno-lądowej fauny. Warto pamiętać, że jedna śrucina ołowiana może zabić średniej wielkości ptaka, albo przynajmniej spowodować poważne zatrucie.

We współczesnym świecie, jedyny model wędkarstwa jaki jest dla mnie uzasadniony, to gdy ktoś mieszka blisko wody, łowi ryby dla mięsa i jest w stanie złowionymi rybami zastąpić rybie białko, które w innej sytuacji musiałby kupić. Dlatego z dużą sympatią patrzę na starszego pana ze spławikiem z pióra, który zabiera 20 płotek do domu.

Nie chciałbym oczywiście, żeby odczytać ten tekst jako antywędkarski w ogóle. Doceniam część działań związanych z ochroną wód, interwencjami w przypadku niszczenia przyrody itp. Zachęcam jednak każdego do tego, żeby podjął się refleksji na ile właśnie wędkarstwo jest mu w życiu potrzebne i czy nie można znaleźć mniej odbijającego się na środowisku sposobu obcowania z przyrodą.

Małe rzeki są na Patronite. Jeżeli uważasz, że mój blog jest ciekawy i przydatny możesz mnie wesprzeć niewielkimi datkami.

A teraz coś z zupełnie innej beczki!

Kiedyś jako dziecko przejeżdżałem przez Monako. Jedna z rzeczy, którą najlepiej zapamiętałem z tego miejsca to pan z plecakiem jak do oprysków, ale wypełnionym nie pestycydem a zieloną farbą. Przy deficytach wody, administracja zdecydowała, że chcąc mieć zieloną trawę będzie ją malować. Kto bogatemu zabroni? Tymczasem Kraków poszedł chyba nawet dalej. Nie przejmuje się deficytami wody (możliwe, że mamy jej więcej niż Monako, choć podobno wcale nie dużo). Kraków myje drzewa (sic!).

More

Uwaga na pomysły “na suszę”!

Woda niedługo stanie się tematem nośniejszym niż obecna epidemia. Sam fakt, że sprawa suszy już przebija się przez temat COVID każe przypuszczać, że będzie głośno. Zapewne z ust rządzących i konkurujących z nimi ugrupowań padną liczne deklaracje wprowadzania sposobów walki z suszą, a “ulepszacze” środowiska z Wód Polskich będą się chwalić tym czego to oni nie zrobią.

More

Poszukiwana kłokoczka południowa

Łukasz Piechnik – pracownik Instytutu Botaniki PAN w Krakowie, weryfikuje znane i poszukuje nowych stanowisk kłokoczki południowej (Staphylea pinnata). W tym celu korzysta z wiedzy nie tylko botaników, przyrodników i leśników ale także działających lokalnie, etnografów, historyków a nawet kulinarnych regionalistów.

More

Co zrobić, gdy niszczą rzekę?

Często w wiadomościach do Małych rzek znajduję informację o jakichś zniszczeniach na rzekach z prośbą o pomoc w danej sprawie. Niestety, czasem trudno w konkretnym przypadku pomóc zdalnie. Niemniej, zawarte w poniższym tekście wskazówki powinny pomóc w podjęciu interwencji w przypadku podejrzeń o łamanie prawa.

Jeżeli mamy podejrzenie, że niszczone jest siedlisko przyrodnicze (w sensie zdefiniowanym przez UE) np. rzeki włosienicznikowe, niszczone jest siedlisko gatunku chronionego lub prace powodują śmiertelność gatunków chronionych, należy w pierwszej kolejności poinformować o tym prowadzących prace.

More

Można? Można! Ochrona płazów na Uniwersytecie Jagiellońskim

Kampus Uniwersytetu Jagiellońskiego powstał w miejscu, co najmniej kontrowersyjnym. Siedziba takich jednostek jak Instytut Nauk o Środowisku, Centrum Edukacji Przyrodniczej czy Instytut Zoologii (obecnie Instytut Zoologii i Badań Biomedycznych) powstały na terenach cennych przyrodniczo. Ich budowa wiązała się ze zniszczeniem m.in. części zmiennowilgotnych łąk – siedlisk bardzo różnorodnych.

More